Hello!
Wróciłam już chwilę temu z Open'era, ale praca, załatwianie różnych spraw związanych ze studiami i tysiąc innych rzeczy sprawiły, że nie miałam czasu na nowy post. W końcu się zebrałam i jest. A więc, open'er- mnóstwo, mnóstwo poświęceń, żeby się na niego dostać, ale po koncercie jednego z ulubionych zespołów- The Black Keys- uświadomiłam sobie, że było warto! Udało nam się dostać pod barierki, więc widziałam wszystko 'na żywo', nie na telebimie. Emocje nie do opisania. To nic, że przed kolejne dwa dni nie mogłam mówić, a siniaki mam do dziś, BYŁO WARTO! Do samego open'era- na festiwalu, oprócz koncertów dzieje się wiele i uważam, że każdy znajdzie tu coś do siebie. Ciekawym miejscem był namiot, gdzie można było napisać fragment powieści- po zrobieniu zadania, wybrało się książkę w prezencie. Innym miejscem była wielka budowla z siana- nie do końca to rozumiałam, ale ludzie, którzy w życiu nie byli na wsi, mogli się po nim przejść, taka tam rozrywka. Było też wiele stoisk różnych organizacji, więc zainteresowani mogli dowiedzieć się więcej. Co oprócz open'era? Byłyśmy nad morzem kilka dni poza festiwalem, odkryłyśmy nowe, małe plaże, gdzie nie ma tłumów; zjadłyśmy mnóstwo ryb i zupek w proszku; widziałyśmy wschód słońca na molo w Sopocie- idealnie. Dzień, a w zasadzie noc przed odjazdem spędziłyśmy w Sopocie, gdzie na każdym kroku na ulicy zaczepia cię kolejna osoba, proponując paniom darmowe wejście, do danego klubu... Trochę jak na Krupówkach. Ale... raz w życiu ma się czteromiesięczne wakacje, trzeba się wybawić. Zostawiam Was ze zdjęciami i piosenką, CY!